Płomienne kręcone włosy doskonale oddają jej temperament, a wrodzona gadatliwość i dbałość o poprawność językową świetnie sprawdzają się w radiu.
Julka Grzywa, bo o niej mowa, jest naczelną Radia Akadera, które w minionym roku obchodziło swoje pięćdziesięciolecie. Opowiedziała nam o narodzinach radia w 1966 roku – to właśnie wtedy studenci Politechniki odkryli pewien pokój w akademiku, od którego się wszystko zaczęło.
W wywiadzie przeczytacie też, dlaczego Julitę pociąga językowy puryzm i dobry rock oraz czemu nie lubi malkontenctwa… No i dlaczego „zawsze tu będzie”.
Jesteś taka młoda, a już tyle lat pracujesz w Radiu Akadera. Jak to zrobiłaś?
Moja historia zaczęła się bardzo standardowo. Rozpoczęłam studia dziennikarskie. Spotkałam tam kolegę, Roberta Piwkę. Rozpoczynaliśmy tutaj, ale potem dziennikarstwo było na warszawskim uniwerku. I właśnie Robert Piwko, który pracował w Akaderze, mówi do mnie: „Ale ty jesteś wygadana! Nie chciałabyś pracować w radiu?” A ja na to: „Uaaa! Czemu nie?!” Przyszłam na rozmowę. Wtedy szefem muzycznym był Wojtek Kujałowicz.
Ten sam, który teraz pracuje w Radiu Białystok?
Tak, ten sam Wojtek. To on wtedy ze mną rozmawiał. Zapytał, co bym chciała robić w radiu. Moja odpowiedź była dość zabawna: „A co można robić w radiu?” Powiedział: „To się rozejrzyj”. Zrobił mi też próbę mikrofonową, stwierdził, że mam miły głos, więc są różne możliwości. Jak tak się zaczęłam rozglądać, to można powiedzieć, że przez te 20 lat robiłam w Radiu Akadera prawie wszystko! Byłam reporterką, dziennikarką, newsowcem, szefową serwisu, robiłam audycje publicystyczne, bywałam konferansjerem na imprezach Akadery, BOK-u czy Politechniki.
I tak zleciał ten czas…
Tak. Miałam w międzyczasie przygodę z telewizją kablową, przez jakiś rok. Ale telewizja mnie nie wciągnęła.
W końcu w Akaderze zostałaś naczelną. W którym roku?
W 2009. Dwadzieścia lat jestem w radiu, a siedem jestem naczelną.
A propos dat. Rok 2016 był dla Akadery szczególny. Obchodziliście jubileusz. Opowiesz o tym coś więcej? Od kiedy liczycie pięćdziesiątkę?
Nasza historia to ciekawa sprawa. W dużych instytucjach są przeważnie jakieś działy, które mają swoje archiwa, ludzie zbierają informacje i przechowują dokumenty. Natomiast Akadera zawsze była jednostką studencką, a więc niezbyt sformalizowaną. Ludzie pojawiali się i znikali. Dlatego jeszcze do niedawna nie znaliśmy do końca historii naszego radia. I to było zabawne, bo 45-lecie obchodziliśmy siedem lat temu…
To trochę nie zgadza się z obecnym 50-leciem…
Dokładnie! Ponieważ ktoś gdzieś kiedyś napisał, że początek to był rok 1964 – data powstania Politechniki. Ale okazało się, że to nie do końca prawda. Powstała Politechnika, studenci wprowadzili się do akademika pod koniec 1964 roku – to była ulica Krakowska, hotel robotniczy Fabryki Fasty. Mieszkali tam pracownicy i sukcesywnie wprowadzali się studenci. Pewnego dnia żacy odnaleźli pokój z radiowęzłem firmowym. Zaczęli przez ten radiowęzeł mówić i doszli do wniosku, że zrobią sobie radio!
Zaczęli się tym bawić i tym samym rozpoczęli długoletnią historię Akadery!
Tak. Pierwsze poważniejsze rzeczy, kiedy oprócz komunikatów, zaczęły być nadawane jakieś audycje autorskie, to był przełom 65 i 66 roku. To są informacje ze wspomnień ówczesnych studentów, obecnie już dojrzałych panów. Dostali wtedy od Politechniki pieniądze na pierwsze sprzęty, konsole i twierdzą, że w ich pamięci początek radia to właśnie przełom tych lat. Jeśli więc przyjmiemy, że pierwsze audycje zaczęły powstawać w roku 1966, to w tym roku minęło właśnie te pięćdziesiąt lat. Duży wkład w odkrycie tej historii miała Ola Hryniewicz, obecnie Toczydłowska. Przez trzy lata była u nas reporterką…
I pewnie wyśledziła co nieco?
Namówiłam ją, żeby napisała pracę dyplomową o historii Akadery. Podpuściłam ją trochę, mówiąc „Olka, tak naprawdę nic nie wiadomo. Nie mamy żadnych dokumentów.” Ola podjęła wyzwanie I udało jej się. Później mówiła mi, że była to trudna i momentami wyczerpująca praca, ale było warto.
Zrobiła podwójnie pożyteczną robotę – dla siebie i dla Akadery.
Tak. I ta zabawna pomyłka, że 45-lecie było siedem lat przed 50-leciem, jest już opisana w jej pracy. Przeszło to więc do historii. A obrona dyplomu już ostatecznie potwierdziła datę powstania radia. Zostało to w końcu zapisane – nie ma dyskusji, jest to już poważny dokument!
Zapewne m.in. za długoletnią działalność Radio Akadera dostało w tym roku Odznakę Honorową Województwa Podlaskiego.
To było bardzo miłe! Byłam tym niesamowicie zaskoczona. Skontaktował się z nami Urząd Marszałkowski i poinformowano nas, już w maju, o przyznaniu odznaki. Zapytano tylko, kiedy chcemy mieć wręczenie. Odpowiedzieliśmy, że oczywiście na urodzinach! Te urodziny zrobiliśmy niedawno [jesienią w klubie Gwint – przyp. red.] Pan marszałek Żywno pojawił się na naszej imprezie, wręczył nam odznakę, bardzo fajnie wypromował też ten temat na swoim Facebooku. To niezwykle miłe, że nas doceniają. Bo przyznam, że był okres, kiedy mieliśmy takie poczucie, że Akadera daje z siebie dużo miastu, wspiera kulturę i imprezy, ale jak my o coś poprosimy, to już niekoniecznie… Głównie chodziło oczywiście o pieniądze, bo na pewno nie o sympatię. Ona nie kosztuje. Ale do funkcjonowania potrzebne są pieniądze i tu już jest trudniej. Wracając do odznaki: takie wyróżnienie dużo dla nas znaczy, daje motywację do dalszej pracy, wspierania kultury.
Również z 50-letnią historią Akadery wiąże się prowadzona ostatnio przez Ciebie audycja „Retro Radio Spekcja”. Z kim i o czym tam rozmawiacie?
To nasza kochana „wspomnieniówka”. Zaczęła się wiosną, kiedy oficjalnie rozpoczęliśmy obchody jubileuszu. To był dość oczywisty pomysł: zaprośmy tych, którzy Akaderę tworzyli na przestrzeni tych pięćdziesięciu lat – niech opowiedzą nam i słuchaczom, jak to było. Ładnie to się rozkręciło, mamy tylu gości, że audycja trwała przez cały rok. To były cudowne chwile, mam nadzieję, że słuchacze też to tak odbierają. Przychodzą osoby, które często przez dwadzieścia, trzydzieści lat nie były w Akaderze, więc są emocje!
To słychać! Zdarzało mi się słyszeć wasze wzruszenie podczas tych audycji…
Tak, niektórzy miały naprawdę łzy w oczach podczas tych naszych rozmów. Np. Renata Reda, która jest teraz dziennikarką Radia Białystok, a zaczynała w Akaderze, czy Iza Serafin. Pytałam: dziewczyny, tyle lat was tu nie ma, jeszcze pamiętacie, wzruszacie się?! A one potwierdzały. Więc chyba jest tu u nas jakaś magia, w tej Akaderze, jakieś ciepło. Trudno mi to dobrze opisać i odnieść się do innych miejsc, bo to w zasadzie jedyne miejsce, w którym pracowałam zawodowo!
W dzisiejszych czasach rzadko się to zdarza, by pracować tak długo w jednym miejscu.
Dokładnie. Początkowo miała to być tylko praca na czas studiów, bo to przecież tylko radio studenckie. A jednak na przestrzeni tych dwudziestu lat Akadera się bardzo rozwinęła. Tutaj duże i naprawdę szczere ukłony w stronę Pana Rektora, Lecha Dzienisa. Już jako Prorektor bardzo wspierał Akaderę, doceniał wartość radia i cały czas to robi. Poczynił duże inwestycje w zasoby ludzkie. Mówiąc po ludzku: mamy dzięki temu sporo etatów i to zatrzymuje tu fajnych ludzi.
To ważne, by czuć stabilizację zawodową i spokojnie robić coś fajnego.
Tak, bo był taki czas, że Akadera nie oferowała finansowo nic ciekawego i ludzie często odchodzili. Czegoś się nauczyli, znikali i znowu zaczynaliśmy od zera, przez co radio nie miało szansy na uzyskanie wysokiego poziomu. Ale uważam, że teraz ekipa jest genialna! Owszem, jest to do oceny słuchaczy, ale mówię, co widzę od środka.
Właśnie. Pewnie dzięki pracującym tu osobom Akadera od lat trzyma wysoki rockowy poziom. I nie jest to tylko moja opinia, ale też wielu moich znajomych. Dla mnie zastąpiliście Eskę Rock, której już nie można posłuchać u nas w eterze. Chciałam więc zapytać: jaka, według ciebie, jest Akadera? I jakie macie cele?
To co powiedziałaś bardzo mnie cieszy i jednocześnie jest spójne z tym, co my myślimy i co chcielibyśmy dać słuchaczom. Przede wszystkim dobrą, inną muzykę.
Inną, niż w pozostałych, dostępnych w Białymstoku, radiach.
Dokładnie. Chcemy grać ambitną muzykę, rockową… Klasykę rocka, której zawsze się dobrze słucha, a także nowości. Bardzo też dbamy o to, co mówimy i jak mówimy. Mam nadzieję, że to słychać! Dbamy o treści i sposób ich przekazywania, czyli o słowa. Kiedy przychodzą do nas osoby na jakieś praktyki czy staże, są zaskoczone naszą dyscypliną wewnętrzną i dbałością o to, co mówimy. Mam ten luksus, jako naczelna, że nie muszę nikogo „ścigać”, bo każdy odpowiada swoim nazwiskiem za to, co mówi na antenie i ludzie mają tego świadomość.
Zresztą to, że ja kogoś upomnę za błąd, to jest bardzo wtórne, bo wcześniej dziesięć tysięcy osób już ten błąd usłyszało i oceniło. Właśnie dlatego staramy się bardzo dbać o język polski. W mediach kiepsko jest dzisiaj z poziomem języka – nawet na antenach ogólnopolskich. To smutne. Niektórzy wręcz zwracają mi uwagę: „Już przestań być taką purystką, ważne, że się ludzie rozumieją, tak teraz jest.” Ale mnie jednak boli, że ten prawdziwy język polski odchodzi do lamusa. Ludzie uczą się mówić skrótowcami, dziwnymi neologizmami… Chociaż neologizmy to jeszcze pół biedy, bo to jakaś kultura języka. Ale te skrótowce, błędy stylistyczne, językowe – tego jest wszędzie tak dużo! W internecie, w telewizji… Wiem, że brzmię jak starsza pani, ale to jest przerażające. Naprawdę czasami mamy problem, kiedy przychodzą do nas na praktyki młodzi ludzie. Trudno od nich wyegzekwować, by mówili poprawnie po polsku, bo nauczyli się źle od dziecka. Nie mówię, że jako prezenterzy w ogóle nie robimy błędów, ale każda pomyłka i jej świadomość autora mocno boli. Oprócz tego, że poprawnie, staramy się też mówić interesująco, przefiltrować to przez siebie: czy ktoś tego będzie chciał słuchał? Bo najwyższa sztuka, to mówić tak, by ktoś chciał słuchać.
A jak pracujecie? Dowodzisz?
Myślę, że pracujemy w sympatycznym i świadomym zadań zespole. Panuje u nas demokracja. Razem planujemy strategie, ramówki i audycje. Oczywiście zdarzają się różnice zdań, wtedy jestem od tego, by wybrać najlepszą drogę i zdecydować. Jednak w większości działamy demokratycznie i powiem szczerze: to zespół moich marzeń!
Będzie im miło to przeczytać.
Naprawdę nie słodzę, sami to wiedzą.
Na koniec chcę cię zapytać o twój stosunek do Białegostoku. Mieszkasz w Fastach, spędzasz czas w Białymstoku. Lubisz to miasto? Można się tu rozwijać i fajnie żyć?
Trudno mi odnieść się do innych miejsc, bo ja tylko tu jestem! Od urodzenia mieszkam w Fastach, uczyłam się w Białymstoku… Ok, studiowałam w Warszawie, ale zaocznie – jechałam tam tylko na weekend, załatwiałam swoje studenckie sprawy i szybciutko wracałam do domu i do radia. Praktycznie w radiu byłam cały czas.
Czyli mieszkasz trochę w Akaderze?
[śmiech]
Tak, pół na pół z domem, to na pewno.
Skoro jesteś tu tak długo i nie myślisz o zmianie miejsca do życia i pracy, to znaczy, że ci się tu podoba?
To jest dla mnie trudne pytanie, bo naprawdę nie mam porównania. Zazwyczaj ktoś z jakiegoś powodu pomieszkał gdzieś indziej, choćby wyjechał na studia na pięć lat. A ja nigdzie nie wyjeżdżałam. No oczywiście bez przesady – podróże i urlopy tak, ale żeby gdzieś mieszkać?… Nie liczę tych trzech miesięcy przed studiami, które spędziłam u kuzynki w Sztokholmie, bo już nawet tego nie pamiętam!
Białystok jest czymś jedynym, co znam.
To chyba komplement dla tego miasta, skro nie szukasz innego miejsca…
Chyba tak. Jestem jak ta wierna rzeka, która płynie i trwa.
Dość oryginalnie odpowiadasz mi na to pytanie. Zadawałam je już wielu białostoczankom i wszystkie właśnie porównywały nasze miasto z innymi. A ty mówisz, że po prostu jest dobrze, że to jedyne, co znasz.
Tak. Nie lubię też opinii, że tu się niewiele dzieje w kulturze. Uważam, że to straszne malkontenctwo, że ktoś tak twierdzi. Bo jeśli wczytać się propozycje Białostockiego Ośrodka Kultury, klubu Zmiana Klimatu, Gwintu, Opery, teatrów, to (moim zdaniem) codziennie można być na fajnym wydarzeniu kulturalnym. A nikt nie jest w stanie chodzić gdzieś codziennie.
Ludzie narzekają z przyzwyczajenia.
Tak, to narzekanie to takie rutyniarskie, bezsensowne stwierdzenia. Przecież ile tu jest koncertów!
Tej jesieni nie wiedziałam, na co się wybrać, bo na wszystko nie starczyło by pieniędzy…
Prawda?! Jesień z bluesem, Zaduszki Bleusowe – to stałe pozycje. Ale był przecież Mazolewski Quintet, Tides from Nebula, Hey, Podsiadło, Coma… Była Brodka. Co chwilę coś!
Na Podleśnej Kortez, na waszym koncercie zespół Akurat.
Tak, jeszcze koncert Akadery – zresztą drugi tego roku, bo wiosną też grała na nasze zaproszenie Lux Torpeda. Cały czas coś się dzieje! Często mam poczucie, że powinnam dużo, dużo więcej rzeczy zobaczyć, ale tak jak zauważyłaś – prawie mieszkam w Akaderze, więc brakuje mi czasu. Czasem mam takie chwile, kiedy myślę: o, coś fajnego dziś jest, ale jedyne na co mam ochotę, to pójść spać!
A tu jeszcze mąż każe grać w gry…
Tak, każe grać w planszówki! Koniecznie napisz, że mąż mnie katuje planszówkami!
Pozdrawiamy męża! M.in. dzięki niemu nie masz czasu, by się zastanawiać, jak byłoby gdzieś indziej niż w Białymstoku.
Tak. Ale też przyznam, że na przestrzeni lat miałam wiele propozycji pracy – czy to w telewizji, czy prasie. Nie chciałam niczego innego. Były szef zawsze miał jakieś argumenty, by przekonać mnie, żebym została. Zresztą coś we mnie chyba chciało tu zostać. To mnie trochę wręcz przeraża: jestem tu już dwadzieścia lat! Nawet ludziom, z którymi dzięki Akaderze się zaprzyjaźniałam, a którzy byli tu przelotnie, mówiłam: gdziekolwiek będziesz na świecie, wpadaj tu – ja tu będę zawsze!
To piękne! Bardzo dziękuje za rozmowę!
Dzięki!