Wywiad, który przeprowadziłam z organizatorkami Dni Różnorodności Kobiet Dziew/czyny dał mi dużo do myślenia. Wśród pozytywnych spostrzeżeń o aktywności Podlasianek pojawiły się wątpliwości, czy zawsze my, kobiety, mamy wybór? Czy na pewno do końca decydujemy o sobie?…
Czy czasem nie jest tak, że normy i przyzwyczajenia społeczne narzucają nam pewne role, w których nie do końca dobrze się czujemy?
Choćby to, o czym mówiły organizatorki wydarzenia Dziew/czyny: tzw. szklany sufit skutecznie blokuje nam dostęp do wyższych stanowisk i lepszych płac. Przecież mężczyzna zawsze zrobi coś lepiej i skuteczniej. Przez takie stereotypy i patriarchalne zasady doszło już do tego, że same zaczynamy w to wierzyć: jestem kobietą, więc nie dam rady! Brak pewności siebie jest z góry narzucony. Ile mogłybyśmy zdziałać, gdybyśmy się z tego otrząsnęły!
Podobnie jest często w życiu rodzinnym: facet jest od zarabiania, a kobieta od sprzątania i siedzenia z dziećmi. Są kobiety, którym to pasuje. Cytując Sylwię Dec od Dziew/czyn: jeśli to jest ich wybór – w porządku. Ale czasem kobieta zasiedzi się w domu właściwie z przyzwyczajenia i dlatego, że jej partnerowi jest tak wygodnie…
Pierwsze pół roku czy rok życia dziecka to oczywiście czas, który z chęcią poświęcamy ukochanej istocie. A kiedy przychodzi pora na powrót do życia zawodowego, stają przed nami dwie przeszkody: rynek pracy, który zapomniał o pracownicy-matce i partner, któremu trudno rozstać się z posprzątanym mieszkaniem i pysznymi obiadami. Bo po powrocie kobiety do pracy trzeba się podzielić obowiązkami i czasem kombinować coś na prędze do jedzenia. Znam takich panów, którzy w związku z tym – jeśli ich na to stać – próbują nakłonić swoją partnerkę do pozostania w domu z dzieckiem czy dziećmi. Niektórym się udaje, ale bywa, że mają wtedy w domu sfrustrowaną kobietę.
Niby państwo próbuje pomóc matkom w powrocie do pracy, choćby poprzez wprowadzenie urlopu rodzicielskiego, z którego mogą skorzystać też ojcowie. Niewielu znam takich, którzy skorzystali. Jak to? Facet na tacierzyńskim?! A co na to pracodawca? To nie do przyjęcia! Szefowie matek są przecież przyzwyczajeni, że ciągle ich nie ma w pracy, więc i w przypadku przedłużonego macierzyńskiego nie będzie to stanowiło odstępstwa od normy.
A propos nieobecności w pracy. Kto siedzi w domu z dzieckiem, kiedy jest chore? Oczywiście mama. A pracodawcy psioczą na pracownice, które posiadają dzieci, że ciągle są na zwolnieniach. Niech porozmawiają z kolegami, którzy zatrudniają ich mężów – może mogą wysłać panów na kilkudniowe L4, żeby żona mogła się wykazać w pracy? Nie, przecież to norma, że kobieta ma być z dzieckiem podczas choroby. Norma do tego stopnia, że nikt już nie widzi nienormalności tej sytuacji.
Podobnie jest przy zatrudnieniu młodych mam. Ma pani dziecko? To pytanie podczas rozmowy kwalifikacyjnej nie powinno padać, a pada zawsze. Ostatnio koleżanka nie dostała się na staż głównie z tego powodu, że ma dwójkę małych dzieci. Rozmowę przeprowadzał oczywiście mężczyzna, chociaż nie sądzę, żeby kobiety-szefowie były pod tym względem bardziej tolerancyjne.
Najgorsze jest to, że napisano i powiedziano już w tych kwestiach tak wiele, że nie da się tego ogarnąć… A sytuacja wciąż ta sama. I prędko się nie zmieni. Ale warto wciąż o tym mówić i pisać, bo kropla drąży skałę… Może pokolenie naszych praprapraprwnuczek będzie miało lżej.
Buhasia