Człowiek wraca do samego siebie, wracając do domu – #wywiad z Paulą Wakuluk


fot. Mariusz Czykwin

Pełna pozytywnej energii, pewna siebie, roztaczająca wokół swój magnetyzujący urok osobisty. Taka właśnie jest Paula – prezenterka Radia Akadera. Słuchacze znają ją przede wszystkim z codziennej audycji Radiogram, audycji filmowej Kino OdDycha i Listy Przebojów Kultowej Akadery.

Kiedyś stewardessa, latająca po świecie i czerpiąca z niego przyjemność. Prywatnie moja przyjaciółka (właściwie od tego powinnam zacząć opis). Ale nie dlatego zdecydowałam się zadać jej kilka pytań. Chciałam wiedzieć, dlaczego ktoś, kto poznał ekscytujące życie za granicą, wraca do Białegostoku, by zacząć wszystko od nowa. I co fajnego – po zostawieniu nieco mrocznych zakątków Belgii, słonecznych plaż Teneryfy i urokliwych ulic Dublina – można znaleźć i robić w Białymstoku.

Jesteś kobietą, która mieszka i pracuje w Białymstoku. Ale próbowałaś już mieszkać i żyć gdzie indziej – w Warszawie podczas studiów i za granicą, kiedy pracowałaś jako stewardessa. Jak tam było? Inaczej niż w Białymstoku?

Kobietą… Naprawdę już jestem kobietą? Wydaje mi się, że jestem nastolatką, że uczę się świata cały czas. Że wciąż przytrafiają mi się pierwsze razy, że wciąż próbuję i sprawdzam, wkładam palce do kontaktu. A czasem bywam jeszcze młodsza, jak mała dziewczynka, cieszę się najprostszymi rozwiązaniami i jak bardzo nieoryginalnie to brzmi – naprawdę cieszą mnie maleńkie rzeczy. Ale faktycznie, mam wyjątkowo dojrzałe podejście do miejsca, w którym żyję. Może inaczej – świadome. Po maturze zamieszkałam w Warszawie, gdzie skończyłam psychologię, a potem podyplomówkę, to prawie 6 lat w stolicy. Wróciłam potem do Białegostoku, bo wydawało mi się, że z tak dobrym dyplomem z łatwością dostanę tu pracę. Dziś już zdaje się być normalnością, że pracodawca o dyplom często pyta w ostatniej kolejności, wtedy byłam zaskoczona.

Trafiłam na staż do świetlicy terapeutycznej na Barszczańskiej. Praca w takim miejscu to albo ostateczność albo powołanie, misja. Ja, nawet jeśli miałam poczucie misji, to wtedy bardziej niż etatu potrzebowałam rozwoju. Bywałam w różnych miejscach na różnych rozmowach, aż gdzieś przeczytałam coś w stylu „join us onboard, fly as a crew”… Wow! Pomyślałam, że nigdy nie byłam na rozmowie po angielsku, więc pojechałam i zakwalifikowałam się na kurs, po którym miałam zostać członkiem załogi pokładowej Boeinga 737-800. Nie ukrywam, że byłam nieco zawiedziona, gdy okazało się, że będę stacjonować w Belgii, kraju, którego symbolem jest sikające dziecko, wierz mi, że nie bez powodu. Ale wyjechałam i te niespełna dwa lata w liniach lotniczych okazały się być drugim najbardziej fascynującym okresem mojego życia. Zaraz po tym, który trwa teraz.

Ostatecznie zrezygnowałaś z emigracji i wróciłaś do rodzinnego miasta? Przecież początkowo nie miałaś konkretnych planów na to, co chcesz tutaj robić…

Dokładnie… Zrezygnowałam z zarobków czterokrotnie wyższych niż moje obecne. Z weekendów za każdym razem w innej części Europy, wreszcie z mieszkania na wyspie, bo gdy opuściłam Belgię, wyjechałam na Teneryfę i tam mieszkałam przez kilka miesięcy. Mieszkałam też w Dublinie. Oczywiście Belgia, a dokładnie Charleroi, to miejsce, którego nie da się porównać z niczym, co widziałam w Europie. To miasto emigrantów i biedoty. Miasto, w którym nie ma placów zabaw dla dzieci, istnieje metro-widmo, przepiękne witryny starych budynków są opuszczone, a ich wnętrza spalone, latarnie gasną o 19.00 i jest jedyny bodaj McDonald’s na świecie na domofon, żeby ograniczyć nagminne napady. To miasto, w którym pierwszy i jedyny raz w życiu słyszałam strzały i wreszcie, w którym jest drożej, nawet niż w Brukseli. Poza tym Belgia jest taka, że gdy we wrześniu się zachmurzy, to przejaśni się dopiero w lipcu. Na godzinę. Sama rozumiesz.

Teraz już tak!

Pieniądze i podróżowanie to najpopularniejsze z marzeń. Ja je spełniałam, ale na co dzień zamknięta byłam w kamiennej wieży, do której nie docierało słońce, otoczonej pasem startowym i latającymi smokami. Pytanie nie brzmi, dlaczego opuściłam Belgię, ale co się stało, że wróciłam z Teneryfy, a nawet z Dublina, bo o ile w Kanarach nietrudno się zakochać, to ja zakochałam się w Irlandii. Takiej oczywistej przecież dla nas, Polaków. Dublin jest magiczny, ale Teneryfa bajkowa. Tam mieszka się, jak kiedyś na podlaskiej wsi, ludzie nie zamykają drzwi na klucz, dzieciaki biegają po ulicach do późnych godzin nocnych, same! Babcie przesiadują na ławkach pod płotami, liczne bary pełne są dziadków, którzy sączą piwo i oglądają piłkę nożną. To oczywiście w tych nieturystycznych częściach wyspy. Z kolei Irlandczycy są trochę jak Polacy. Dlatego tak bardzo się lubimy. Zobacz, w każdym miejscu najpiękniejsze były te podobieństwa do mojego domu. Czemu ludzie są tak nostalgiczni? Mnie się wydawało, że w domu zostaje na zawsze twoje prawdziwe ja. Które, po pierwsze mówi po polsku – w ojczystym języku jesteś dwa razy sobą. Zresztą, ja zawsze wracałam do domu. Jako studentka, czy jako stewardessa, bywałam w Białymstoku niezwykle często, bo mam tutaj rodziców, którzy są moimi najlepszymi przyjaciółmi i przyjaciół, którzy są moją rodziną.

A zostały jakieś przyjaźnie z twoich podroży?

Przyjaciele są wszędzie, to prawda. W Charleroi, na emigracji, przyjaźnie były wyjątkowo silne. Hiszpanie, Czesi, Portugalczycy, Węgrzy, cała Europa. Nie ma znaczenia skąd jesteś, tylko kim. Kochaliśmy się i wspieraliśmy, razem byliśmy nieszczęśliwi i przeżywaliśmy największe uniesienia. Ale każde z nas w najważniejszych chwilach jechało do domu. Do Edynburga, do Wenecji, do Wilna, do Białegostoku… Do siebie. To jest chyba to – człowiek wraca do samego siebie, wracając do domu.

Wróciłaś i musiałaś zaczynać od nowa.

Kompletnie! Pani psycholog z dwuletnim doświadczeniem na pokładzie samolotu jako stewardesa. Poszłam na warsztaty dziennikarskie do Radia Białystok, próbowałam sił jako blogerka i przy okazji napisałam pracę na konkurs młodych krytyków filmowych Filmwebu i zostałam wyróżniona. Bo ja kocham kino. Och, jak bardzo brakowało mi dobrych filmów w kinach na Zachodzie!

Między innymi audycjami o kinie zajmujesz się w radiu Akadera?

Jako laureatka konkursu gościłam w audycji filmowej Sebastiana Misiuka w Akaderze. Okazało się, że staliśmy się ze wspomnianym redaktorem nierozłączni do tego stopnia, że kolejną i wszystkie następne audycje poprowadziliśmy już razem. Naczelna Akadery, Julitta Grzywa, całkowicie nam zaufała, zgodziła się od razu, żebym była współprowadzącą, tym samym umieszczając ziarenko miłości do radia w moim mózgu, który okazał się żyzną glebą. Audycję nazwaliśmy Kino OdDycha, bo między mną a Sebą jest dokładnie 10 lat różnicy i ona się do dziś tak nazywa, gdy on już dawno jest w Warszawie, a ja, oprócz tej audycji, prowadzę swoje codzienne programy.

Zresztą dla radia robię wszystko, wymyślam oprawy ramówek, projektuję banery, tworzę przeróżne akcje antenowe, no i rozkręciłam Listę Przebojów Kultowej Akadery. Lista ma swoje koncerty, pod koniec listopada odbędzie się trzeci. Zawsze grają lokalne zespoły, jak Ostrov, Polska B, czy Byen, ale gościliśmy też Luxtorpedę, a 29 listopada zagrają Akurat i Ilo & Friends. I tak oto całą swoją twórczą energię oddaję radiu, bo tamto ziarenko zamieniło się w sad pełen owoców miłości do mojej pracy i tym samym życia w Białymstoku w ogóle.

To nie wszystko, jesteś współtwórcą audycji Białostocka Scena Alternatywna ’80. Co się wtedy działo w Białymstoku i dlaczego warto o tym pamiętać, mówić i pisać?

To jest inicjatywa i konik kilku niesamowitych facetów, którzy wtedy byli niesamowitymi chłopakami, przeżywali swoją zwariowaną punkową młodość i dziś chcą przypomnieć wszystkim, że scena alternatywna w Białymstoku miała się naprawdę nieźle. Że punk miał się u nas świetnie, a wiesz co to znaczy? Że przepiękna, samodzielnie myśląca, nieco zbuntowana, czyli inteligentna młodzież miała się u nas świetnie. Wiem, że Republika jest genialna, ale sprawdźcie sobie, co nagrywały chłopaki w tamtym czasie w Białymstoku. I ja wierzę, że ta artystyczna część Białegostoku wciąż ma się świetnie. Nawet to wiem. Białystok jest twórczy w oryginalny sposób. Nie ma tu wyścigów na dzieła, nie ma rywalizacji o sławę, kasę, uwagę mediów. Może dlatego, że nie ma tu wielkiej kasy, o którą ktoś miałby walczyć. Albo wielkich mediów i to mi się bardzo podoba. Jest nieco bohemiarsko, muzycy, aktorzy, dziennikarze i twórcy, oni wszyscy się mniej więcej znają i może jestem naiwna, ale lubię myśleć, że się lubią! Albo może ja wszystkich lubię.

Wróćmy do czasów współczesnych. Białystok jest fajny?

Ludzie. Są najfajniejsi na świecie, a przynajmniej na Starym Kontynencie. W Białymstoku nie musisz biec. Do pracy możesz iść spacerem, a i w życiu nie musisz za niczym gonić. Zachód biegnie, ba, Warszawa biegnie. Nigdy nie wiedziałam dokąd, ale sama w tym uczestniczyłam. Choćby dlatego, że z metra trzeba było przesiąść się na tramwaj, a potem jeszcze podjechać autobusem, zatem jeśli chcesz oszczędzić czas, musisz biec. Dzięki temu masz go więcej (czasu) na pracę. Im więcej pracy, tym więcej pieniędzy, im więcej pieniędzy, tym… mniej czasu.

Ja kocham te miejsca, w których czas płynie wolno albo nawet stoi w miejscu. Na przykład rumuńskie wioski Marmareszu. Dla tamtejszych Rumunów bieda nie ma znaczenia, bo drogi jest człowiek. W wielkich miastach, nawet w moim ukochanym Dublinie, człowiek znika w masie.

Białystok jest też dlatego idealny, wystarczająco duży, żeby móc być anonimowym i na tyle mały, żeby mieć pewność, że w ulubionym pubie zawsze spotkasz kogoś znajomego. Ale co najważniejsze, kina mają świetny repertuar, często ambitny, a jakby tego było mało, mamy przecież swój festiwal filmowy, Żubroffkę. Koncertuje u nas nie tylko Coma, czy Podsiadło, ale możesz trafić na przykład na Little Big! Jest opera! Kocham operę, to była jedna z cudowniejszych rzeczy w Warszawie, Opera Narodowa. Mamy najbardziej punkowy festiwal w Polsce, Rock na Bagnie w Goniądzu i najlepszą drużynę piłkarską w Polsce, to nie ulega wątpliwości.

Masz tu jakieś ulubione miejsca?

Obawiam się, że cię zawiodę, Asiu. Bo oprócz tego, że kocham chodzić po torach na Poleskiej (to oczywiście zostanie między nam, prawda?), a Białystok Fabryczny był moim podwórkiem z dzieciństwa, bardzo żałuję, że popadł w ruinę, bo tam można znaleźć magię, nie tylko sentyment, to jednak najbardziej w Białymstoku lubię… Pałac Branickich. Kiedyś, siedząc na murach otaczających hiszpańską Gironę, gdzie też pomieszkiwałam, zastanawiałam się, czy studenci akademii, która siedzibę miała właśnie w tych średniowiecznych fortyfikacjach, jeszcze dostrzegają piękno tego miejsca, które ja czerpałam pełna zachwytu. I dzisiaj za każdym razem, za każdym słowo daję, gdy mijam Pałac Branickich, zachwycam się i wzdycham z rozkoszy. On jest arcypiękny za dnia i jeszcze bardziej nocą, nie uważasz? I jeszcze raz muszę cię przeprosić, to kolejna oczywistość, bo zachwyca mnie katedra i kościół Rocha. Pamiętam, że na koncercie Raz Dwa Trzy, który odbywał się pod Ratuszem, zapatrzyłam się w dal, w to tło z cerkwią św. Mikołaja i wieżą Rocha wymalowanymi na niebie. Poczułam się wybrana, serio, to mój dom tak wygląda. Ach no i moja elektrociepłownia. Kiedyś z górki na Pietraszach wyglądała jak okręt wpływający w miasto, fale z wieżowców migoczących setkami światełek. Teraz drzewa wszystko zasłaniają, ale patrzę na nią z balkonu. Jest moja.

Czy dzisiaj łatwo się tu żyje 30-letniej kobiecie? Nie marzy ci się czasem ponowna emigracja i latanie po świecie?

To chyba nie jest ważne, ile masz lat, tylko czy masz do czego wracać. Ja zawsze miałam. Gdziekolwiek bym nie była, zawsze wiedziałam, że mogę wrócić, dziś wiem, że w każdej chwili mogę wyjechać, nawet wiem dokąd, ale nie chcę. Dostałam propozycję pracy na antenie ogólnopolskiej w jednej z rockowych rozgłośni i odmówiłam, tylko dlatego, że jeszcze się nie nacieszyłam Białymstokiem. Musiałabym zostawić wszystko, co kocham, a nie chcę. Nie muszę.

Czy tęsknię za lataniem? Szalenie. Ja się muszę raz na pół roku przelecieć samolotem, pobyć na lotnisku, w niebie. Ale praca w radiu dopiero dodaje skrzydeł. To słuchacze – to oni codziennie mocują mi skrzydła u ramion. No i kocham układać tę muzykę, wplatać między piosenki wstążki słów, tworzyć soundtracki dla czyjejś codzienności. Ja mam życie jak w filmie. To jest dobry film, mój ulubiony.

Rozmawiała Buhasia
Zdjęcia: Archiwum prywatne, archiwum Radia Akadera