Rozmowa z pisarką i założycielką wydawnictwa PAPIEROWY MOTYL – Mariką Krajniewską.
Z jednej strony media trąbią o spadku i kryzysie Czytelnictwa, z drugiej – przyglądając się choćby ludziom w warszawskim metrze – widać młodzież pochłoniętą czytaniem… Jak jest naprawdę Twojego punktu widzenia, zarówno pisarki jak i wydawcy?
Media trąbią, książki drożeją, polityka księgarska jest nie do przyjęcia, a na tym wszystkim traci pisarz, wydawca i czytelnik. Prawda jest taka, że wielkie księgarnie, najbardziej popularne i lubiane prowadzą taktykę, która niszczy małych wydawców, albo nie pozwala na dotarcie do czytelnika. Z drugiej strony coraz trudniej liczyć na wsparcie mediów w zakresie recenzji czy opisania ciekawej historii książki czy pisarza, bo publikują obojętnie co, byle by za publikację zapłacono. Książki drożeją, jak zresztą kino czy teatr. Nie dziwię się, że spada zarówno czytelnictwo, jak i ogólne obcowanie z kulturą. Szczerze mówiąc, jak sobie policzyłam ile by mnie kosztowało zabranie rodziny, nie tak licznej, do teatru to zaczęłam się śmiać. Dlatego, by ludzie czytali, zwłaszcza wtedy, kiedy zakup książki jest ostatnią rzeczą o jakiej myślą, zaczęliśmy wspierać fundacje i szpitale przekazywaniem książek, by uruchomili swoje biblioteki dla pacjentów i osób odwiedzających. Odpowiadając na pytanie: ludzie chcą czytać i bardzo tego potrzebują. Facebook naprawdę jest nudny, o czym przekonuje się coraz więcej znajomych mi użytkowników. Jednak sytuacja, panująca na rynku tę chęć czytania niszczy: sprzedajnością mediów, drożyzną i tym, co lansują księgarnie s(śm)ieciowe. Proszę nie zrozumieć mnie źle. Nie narzekam. Wyjaśniam sytuację i szukam wyjścia.
Niektórzy twierdzą, że technologia rozwija się dziś szybciej od ludzkiej wyobraźni? Czy Twoim zdaniem literatura nie stara się czasem dotrzymać kroku tym wszystkim zmianom?
Literatura nie musi nic zmieniać, ani dotrzymywać kroku. Wszystkie nowe technologię, które mogłyby z pozoru zastąpić książkę drukowaną, tylko przypominają jej wartość. Wspierają swoją nowoczesnością.
W swoich książkach poruszasz różne obszary tematyczne. Pojawiają się przeróżni bohaterowie. Czy zdarza Ci się z którymś z nich identyfikować? Czy w Twoich bohaterkach można odnaleźć coś z Mariki?
Najwięcej Mariki jest w Klaustrofobii, opowiadaniu wydanym przez wydawnictwo Wielka Litera w tomie opowiadań Janusza L. Wiśniewskiego. Polskie pisarki miały stworzyć opowiadania, będące odpowiedzią na opowiadania Janusza. Moja odpowiedź nie mogła być inna, musiała poruszyć temat mi bliski. To wewnętrzna i zewnętrzna emigracja. Pisarz nie może się odciąć od swojego życia, nawet jeśli będzie pisał o ufoludkach. Chociaż ulubiony kolor postaci będzie taki sam jak ulubiony kolor twórcy. Inaczej się nie da.
W swojej ostatniej książce pt. Białe Noce piszesz o miłości… Czy miłość to wciąż wdzięczny temat do pisania? I czym dla Ciebie prywatnie jest miłość? Masz może swoją własną definicję miłości?
Im dalej odbiegam od tego tematu, tym dobitniej do niego wracam pisząc. Okazuje się, że to temat najważniejszy. Wszak wszystko w życiu wywodzi się albo z miłości albo z lęku. Innej opcji nie ma. Gdyby głębiej zastanowić się nad tematami, jakie poruszamy w sztuce, to źródłem każdego będą te dwa, wymienione wyżej. Dlatego są one obecne także w literaturze. W moich książkach ta miłość z reguły jest trudna, ale piękna.
Miłość to także rodzicielstwo, macierzyństwo. Jesteś mamą uroczej córeczki. Jak udaje Ci się z sukcesem godzić rolę matki z byciem pisarką, wydawcą, tłumaczem? Czy faktycznie gwarancją sukcesu jest: nie rezygnować z siebie ze swoich marzeń, bo szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko?
Tego nigdy nie będę pewna. Próbuję wierzyć, że tak właśnie jest. Spełniona mama daje przykład i uczy tego, że jak się nie weźmie za spełnianie marzeń, to nikt za ciebie tego nie zrobi. Są kobiety, dla których macierzyństwo jest wyzwaniem, spełnieniem, marzeniem. Moim też jest, ale nie umiem na tym poprzestać. Okazuje się, że nie lubię zabawy lalkami, nie lubię siedzieć w piaskownicy i rozmawiać z koleżankami o sprawach związanych z dziećmi. Lubię za to gry planszowe, wypady na łyżwy z córką, ale też lubię czytanie i pisanie. I trzeba wszystko pogodzić, bo inaczej odnajdując się w roli mamy, można zgubić coś równie cennego. To trudna sztuka łączenia i rezygnowania.
Do końca życia winniśmy pielęgnować w sobie dziecko. Pamiętasz siebie sprzed 20 lat? Jaka byłaś wtedy, o czym marzyłaś?
Szczerze mówiąc im więcej mam, tym bardziej pozwalam swojemu wewnętrznemu dziecku na szaleństwa. Nie mogę się doczekać czterdziestki, bo wiem, że za tym idzie piękna swoboda i świadomość. To niezwykłe, jak bardzo w młodości skupiamy się na mało ważnych problemach, których de facto nie ma. Oczywiście, byłam marzycielką i z tego się nie wyleczyłam i nie mam zamiaru. Różnica jednak polega na tym, że wtedy marzyłam, a teraz te marzenia spełniam.
Katarzyna Grochola w niemal każdym wywiadzie podkreśla, że pisarką chciała być od zawsze. A Ty?
Uświadomiłam sobie tę chęć w liceum, ale bardziej na studiach. W tym kontekście była to chyba już „dojrzała” decyzja. Nawet nie decyzja, ile pozwolenie sobie na myślenie o tym. Uwierzyłam we własne siły, kiedy będąc na pizzy z córką odebrałam telefon od zastępcy Małgorzaty Domagalik, naczelnej magazynu Pani, który uprzejmie mnie poinformował, że wygrałam konkurs na opowiadanie „Czerwone jabłko miłości” i jestem zaproszona na galę. Potem było coraz ciekawiej. Po raz pierwszy poczułam się jak księżniczka. Tak się zaczęła moja poważna przygoda z pisaniem.
Praca pisarza daje z pewnością ogromną satysfakcję, ale jest także wyczerpująca. Czy miewasz czasami kryzysy twórcze? Jeśli tak, to jak się one objawiają?
Miewam, oczywiście. Kiedyś każdy taki kryzys, niemoc twórcza mnie przerażała. Wydawało mi się, że już nic nie napiszę, że nie potrafię. Objawia się to głównie jakimś dziwnym poczuciem zawieszenia. Z jednej strony chce się pisać, ale z drugiej jakoś nie siada się i się nie pisze. Pojawia się niezidentyfikowany lęk. Teraz wiem, że takie etapy można oswoić. Są to chmurki, którym należy pozwolić przepłynąć i podziękować, że są. Ponieważ witając je z wdzięcznością, zazwyczaj dostrzegamy to coś, co ukrywa się za nimi.
Na sam koniec: dobra rada od wydawcy dla początkujących pisarzy?
Zazwyczaj przydają się rady, dotyczące postaci. O nadawanie im indywidualnych cech. O tym, by pamiętać, że każdy bohater literacki powinien być z krwi i kości. Różniący się od innych, mający własne dziwactwa.
Rozmawiała: Joanna Bielec