Katarzyna Kopeć to supraślanka z wyboru. Po kilkuletniej emigracji zarobkowej postanowiła na stałe osiedlić się w Supraślu i żyć ze swojej pasji, czyli twórczości artystycznej. W maleńkim klimatycznym sklepiku, galerii kopart, sprzedaje pamiątki, również te wytworzone przez siebie.
W sezonie turystycznym wciela się w gadatliwą Babę Jagę, by oprowadzać gości po Supraślu, zabawiać ich barwnymi supraskimi legendami, a czasem zaskoczyć nagłą niespodzianką…
Zapraszamy na rozmowę z niezwykle energiczną, pełną entuzjazmu i pozytywnej energii kobietą, którą całą duszą kocha Supraśl i Podlasie oraz pragnie tą miłością zarażać innych.
Jest pani białostoczanką, ale z wyboru supraślanką. Co skłoniło panią do zamieszkania w Supraślu?
Od czego zacząć?… Po pierwsze moja mama, tak jak potem ja, skończyła Liceum Plastyczne w Supraślu. W domu miałam styczność z twórczością plastyczną, zwłaszcza z tkaniem gobelinów – strasznie mi się to podobało, więc stwierdziłam, że też chcę to robić. W momencie, kiedy zdawałam do Liceum Plastycznego zaczęła się moja historia związana z Supraślem. Mieszkałam w Białymstoku, ale często z rodzicami jeździłam poza miasto, np. na grzyby. Przejeżdżaliśmy przez Supraśl, ale tzw. obwodnicą, czyli bokiem miasteczka i nigdy w dzieciństwie nie byłam w centrum Supraśla albo tego nie pamiętam. Kiedy w końcu wybrałam się, żeby zdawać do liceum i przyjechałam do Supraśla, to jego urok mnie kupił! Zwyczajnie się zakochałam. Do dzisiaj te 5 lat spędzone w Liceum Plastycznym wspominam jak bajkę – te plenery, ten klimat… W końcu znalazłam sobie tutaj męża i tu zostałam! I zawsze sobie z niego żartuję, że nie niestety – Supraśl był pierwszy!
A tak serio – po kilku latach wędrowania po świecie, bo pracowaliśmy za granicą, uznaliśmy, że nasze miejsce będzie jednak tu. Powrót był trudny, bo przez kilka lat wszystko się pozmieniało, część znajomych wyjechała. Trudno było się też na nowo przyzwyczajać do tzw. „polskiej mentalności”… Ale w końcu się przemogliśmy i w tej chwili odbudowujemy na nowo nasz świat, z nowymi pomysłami.
No właśnie! Proszę opowiedzieć, co robi pani w swoim sklepiku. Bo wiem, że wiele z tych rzeczy, które można u pani kupić, to pani dzieła.
Tak. Sporo rzeczy to moje dzieła. Udało mi się np. stworzyć serię magnesów malowanych kawą. To moje autentyczne prace, które były w nieco większym formacie, ale na potrzeby kieszonkowej pamiątki zostały pomniejszone i stały się ilustracjami na magnesy. To właściwie pomysł klientów. Początkowo upierałam się przy malarstwie i sprzedaży większych prac, aż któregoś razu pewni klienci zapytali „Sama to pani maluje? A ma pani magnesy?”, coś im odpowiedziałam, że może kiedyś… Wtedy powiedzieli, że będą w Supraślu za tydzień i jeśli nie będę miała magnesów, to więcej nie przyjdą! [śmiech] Więc musiałam się wyrobić w tydzień. I tak się zaczęło. Faktycznie duże prace trudniej się sprzedają, największym powodzeniem cieszą się małe pamiątki, bo łatwo je schować do torby czy plecaka. Dlatego wymyśliliśmy tego typu płótna [pani Kasia pokazuje swoje prace malowane na płótnie], które są już rozpoznawalne na różnych targach, na których czasem się pojawiamy. Są na tyle ciekawe, że już trzeci sezon je sprzedajemy i cieszą się zainteresowaniem. Bo okazuje się, że jest to idealny prezent dla turysty, np. rowerowego, motocyklistów czy tych z daleka. Taka praca nie wymaga ramki, szkła, można to zwinąć i łatwo przewieźć, a w domu oprawić w dowolny sposób. Duży format, a łatwy do transportu. No i kwiaty zawsze w cenie!
Wrócę jeszcze do malowania kawą. Skąd taki pomysł?
Wiąże się z tym kolejna historia. Uwielbiam gadać, więc od razu zapytam: mam mówić krótko czy długo? [śmiech]
Tyle, ile trzeba!
No to od początku. Pracowałam w restauracji w Londynie i do moich obowiązków przy obsłudze klienta należała m. in. obsługa ekspresu do kawy. Moi współpracownicy uwielbiali zostawić mi trochę bałaganu, bo wiedzieli, że jak rano przyjdę, to na dzień dobry najlepiej posprzątam i poradzę sobie z oprawą wizualną tak, by było czysto, smacznie i przyjemnie. No więc sporo brudnej roboty zostawało mnie… I wtedy, kiedy przychodziłam rano do pracy, często zastawał mnie widok kropel zaschniętej kawy na blacie. Właśnie ten widok natchnął mnie do malowania. Zafascynowało mnie to, że zaschnięta kawa w jakiś sposób daje się utrwalić. Właśnie wtedy zaczęłam malować kawą, były to raczej abstrakcje. Mam gdzieś nawet jedną z tych pierwszych prac. Zrobiłam, spodobało się… Więc kiedy kilka lat później otworzyłam tutaj swój mały biznes, zaczęłam z tego pomysłu korzystać.
To jakiś specjalny gęsty wywar czy normalnie zaparzona kawa tak zasycha?
Proszę sobie zostawić niedopitą kawą na dobę. Ona w jakiś sposób wyparowuje, gęstnieje. Cienka warstwa wręcz zasycha i zaczyna się błyszczeć. W dodatku jest na tyle „czarodziejską farbą”, że kiedy mi coś nie wyjdzie albo potrzebuje coś rozjaśnić, to wystarczy odrobina wody i można tę kawę łatwo zetrzeć, że prawie nie będzie śladu.
Do malowania używa pani wywaru z naturalnej, mielonej kawy?
Tak. Taka zwykła kawa, a taka fascynująca substancja! Zaczęłam więc nią malować i to się spodobało już od mojego pierwszego sezonu tutaj. Mój mąż to w ogóle mówił „Rewelacja, genialne! Trzeba to pokazać w internecie!” Zasugerowałam, żeby najpierw sprawdził tam rynek. Okazało się, że jest już kilka osób na świecie, które malują podobnie.
Z wieloma rzeczami tak bywa, że kilka osób jednocześnie wpada na ten sam pomysł…
No tak. Nie da się zrobić w tej chwili całkiem nowych rzeczy, na które nikt inny nie wpadł. Ja skupiam się na malowaniu Podlasia i wytwarzaniu oryginalnych pamiątek, których ciągle na Podlasiu jednak brakuje. Takich naszych, swoistych…
Historia o założeniu Galerii kopart brzmi trochę jak bajka. Wymyśliła sobie pani zarabianie na własnej pasji, mąż podzielił pani entuzjazm i udało się! Co może pani powiedzieć osobom, które wahają się przed podobnymi decyzjami? Jest łatwo?
Powiem tak: łatwiej jest w sezonie turystycznym, bardzo trudno jest w tej chwili – jesienią, zimą… Ale w tym roku zdecydowałam się powalczyć o zimę i nie zamykać sklepu na sezon zimowy – to będzie trzeci rok tutaj, ale pierwszy z sezonem zimowym. Zdecydowałam się spróbować, bo słyszałam narzekania, że zimą jest zamknięte… Ale jest trudno, kiedy nie mam łazienki, zlewu, a dopiero od jakiegoś czasu mam piecyk, który mi pozwoli tutaj być. Wiadomo, że to jest też kwestia funduszy. Niby to jest mała przestrzeń, ale mimo wszystko działalność zobowiązuje. Żeby utrzymać się na rynku uczciwie i legalnie – nie ukrywajmy – trzeba ponieść duże koszty. Muszę wychodzić czasem ze sklepiku, żeby wygenerować dodatkowe zyski – choćby dzięki Szwędaczkom Supraskim, które odbywają się latem. Są właściwie równoważne ze sklepem. To, że nie jestem nastawiona na robienie jednej rzeczy, na pewno pomaga się utrzymać. Staram się wytwarzać różnorodne przedmioty i pamiątki z nadzieją, że im większy wybór, tym bardziej się to komuś przyda, a mi pomoże rozwinąć moją pracownię. Do tego warsztaty lub wykonywanie indywidualnych zamówień. To wszystko się składa na moją działalność, nie tylko sklep.
Dużo pracy.
Tak, trzeba mieć non stop dużo pracy, dużo pomysłów… Supraśl ma ogromny potencjał. Zimą turystyka rozwija się jeszcze słabo, ale wspólnie z innymi lokalnymi działaczami staramy się to zmieniać i przygotować fajną ofertę również na zimę, żeby zaprosić więcej turystów również w tym sezonie. Są pewne plany, rodzą się jakieś pomysły. Jest fajna młodzież w Supraślu, ciekawe stowarzyszenia. Indywidualni mieszkańcy Supraśla, którzy sprowadzili się tutaj ze względu na miłość do tego miejsca, też chcą robić coś pożytecznego. Wszyscy razem mają duży potencjał. Staramy się działać pod kątem turystów: Supraśl stał się uzdrowiskiem, więc dużej fabryki nie wybudujemy i musimy iść właśnie w turystykę, promocję zdrowia i przyrody. Sama też staram się na tym skupić. Jeżeli zimą, ale też latem, uda nam się wygenerować więcej propozycji i więcej atrakcji w naszym miasteczku, to pozytywnie będzie działać także na mój biznes czy każdą inną indywidualną działalność nastawioną na turystów. Także próbuję się z tego utrzymać, chociaż niektórzy się dziwią, że z takiej działalności jak moja, da się żyć… Nie mówię, że jest łatwo, ale staram się! Tak samo jak staramy się zebrać wszystkich lokalnych działaczy do jednej drużyny, która będzie ze sobą współpracować.
To będzie procentować, wszyscy z tego skorzystają.
Oczywiście. Na wiosnę np. zrobiliśmy serię plakatów, wszystkie atrakcje dostępne dla turystów w Supraślu. Okazało się to trafionym pomysłem, z którego turyści chętnie korzystają, bo będąc w jednym miejscu, np. w jakiejś restauracji czy choćby w moim sklepie, na takim plakacie widzą od razu, gdzie jeszcze w Supraślu warto się udać. To się sprawdziło i są już pomysły, żeby robić kolejny plakat, włączający również okolice Supraśla – nazwiemy go – tak po podlasku – „Supraśl i Akalice”. [śmiech]
Sklep z artystycznymi pamiątkami to nie wszystko. Są jeszcze Szwędaczki Supraskie, o których już pani wspomniała. Najbardziej ciekawi mnie to gwarantowane spotkanie z duchem puszczy, ale to pewnie tajemnica, której nie możemy zdradzić, bo nie będzie niespodzianki?
Nic nie powiem! To oczywiście taki nasz chwyt reklamowy…Tu chodzi o zupełnie innego ducha, postać Borowego, którego spotykamy podczas spacerów.
Jest jeszcze inna postać: Baba Jaga, w którą się pani wciela.
Otwierając 3 lata temu swoją działalność, tak dla żartu postanowiłam wymyślić sobie jakąś postać. Akurat dostałam kapelusz Baby Jagi, tu jakaś spódnica i powstało całe przebranie – tak, żeby być kimś, kiedy przychodzili ludzie… Więc została ze mną ta Baba Jaga, bo fajnie wpisała się w to, co robimy, także w te nasze piesze wycieczki. Zupełnie niechcący spotkałam się wtedy z Tomkiem Lippomanem, autorem książki „Legendy Podlasia”. Wpadł tu jako klient, zaczęliśmy rozmawiać i dosłownie w ciągu jednego wieczoru stworzyliśmy formułę Szwędaczek.
Opowiadacie więc miejscowe legendy, historie… I trochę straszycie ludzi!
Tak! [śmiech] Ale to straszenie to zdecydowanie atrakcja wpisana w temat. Duch puszczy np. odnosi się do Borowego – strażnika lasu z dawnych opowieści. Pojawiają się Rusałki, pan w cylindrze, o którym mamy ciekawą opowieść. Ja wcielam się w Babę Jagę, która oferuje wróżbę z nasion.
O, co to takiego?
Któregoś razu Tomek wymyślił, że warto byłoby, zamiast papierowego biletu, dawać ludziom nasiona. Pytam go: w jakim sensie? Powiedział mi: No bo wiesz, nasiona to życie, coś pozytywnego, kojarzą się z ekologią… Dzieci mogą sobie takie nasiona w domu wysiać, można je sobie zostawić na szczęście itd. Powiedziałam więc – ok, zrobię jakieś woreczki, jakoś to wszystko zorganizujemy. Skończyło się na nawiązaniu do dawnych wróżb, bo pomyślałam sobie, że w woreczkach może być różna ilość nasion, która będzie coś symbolizować. I tak: jedno nasiono – ktoś jest przewodnikiem; dwa – licho do domu nie przyjdzie, domostwo nie spłonie; trzy – w strumieniu woda nie wyschnie… Nawet jedna pani po odwiedzinach u nas mówiła mi później, że od tamtej pory szczęście to jej się strumieniem leje!
Czyli wróżba działa!
Tak! Wszystkim to opowiadam, wtedy się cieszą, że działa i zostawiają sobie nasiona na pamiątkę… I naprawdę często zdarzało się, że jedno nasionko (oznaczające przewodnika) losował właśnie przewodnik jakiejś grupy albo jakaś pani dyrektor… Cztery nasionka znaczą, że ktoś będzie niósł ogień i się nim opiekował – taką wróżbę zrobiliśmy specjalnie po to, żeby turyści nosili sami pochodnie, bo początkowo nie chcieli! [śmiech]. Pięć nasion to podróż; sześć to para – dzieli się na dwa – czyli potomstwo. Wtedy oczywiście wszyscy się śmieją, bo idziemy w ciemność… Zawsze jest z tego ubaw. Siedem – urodzaj, dobrobyt. Generalnie wymyśliliśmy te wróżby w pozytywnym kontekście, żeby znaczyły coś dobrego, żeby można było się cieszyć.
Widać w pani to pozytywne podejście do świata oraz miłość do Supraśla i okolicy. Za co lubi pani Supraśl i Podlasie?
Oczywiście za klimat i kolor zielony! To jest po prostu moje miejsce na Ziemi. Często też ludzie spoza Supraśla mówią mi, że po przyjeździe tutaj od razu zakochali się w tym miejscu. I ja to rozumiem! Tu jest jakaś magia, która przyciąga i chyba nie tylko ja ją czuję. Kocham Podlasie za przyrodę i powietrze… Mąż ma ryby, ja mam grzyby, dzieci mają cały rok wakacje i biały śnieg zimą, a nie czarny, jak w dużym mieście…
Dziękuję za rozmowę!
Dziękuję również i oczywiście zapraszam do Supraśla!
Rozmawiała Buhasia
Zdjęcia: Kobiecy Białystok / Joanna Dąbrowska (PhotoAngel)
Zapraszamy do obejrzenia naszych zdjęć!
Podczas wizyty u Pani Kasi powstała swoista fotorelacja z jej urokliwej galerii. Jeśli szukacie pomysłu na wyjątkowy prezent dla kogoś bliskiego, może coś Was zainspiruje? Znajdziecie tam naprawdę wiele pięknych rzeczy: od biżuterii i ceramiki dekoracyjnej, poprzez zabawki i drobne pamiątki, aż po obrazy – również te malowane na pięknym starym drewnie.