Od dłuższego czasu słyszymy o idei samorozwoju. O tym, że warto przekraczać własne granice i ciągle próbować nowych rzeczy, bo tylko to pozwoli nam poczuć się szczęśliwym.
Wielu z nas rzuciło się w ten wir, wierząc, że jak zacznie robić „wielkie rzeczy”, ich poziom szczęścia wzrośnie i w końcu poczują, że żyją. Więc zapisujemy się na zumbę, jogę, odkrywamy tajniki kuchni chińskiej, uprawiamy wspinaczkę, szyjemy, uczymy się języka japońskiego i jak urządzać ze smakiem nasze mieszkania. Robimy meble z palet, prowadzimy bloga, a w wolnej chwili urządzamy mini spa w naszej łazience. Wszystko, aby poczuć się wyjątkowo i w końcu poczuć to magiczne spełnienie.
I co? I nic.
Zamiast zadowolenia, rośnie w nas poziom frustracji. Bo blog ma za mało wyświetleń, albo ktoś napisał niepochlebny komentarz, bo kąpiel w mini spa jest nudna i właściwie nie chce nam się leżeć w wannie, popijając wino. Bo mieszkanie wprawdzie jest już urządzone ze smakiem, ale nie wygląda tak jak na pięknych zdjęciach z portali wnętrzarskich i właściwie jakoś nie pasuje do nas…
I pojawia się pytanie – co robię nie tak, że ciągle nie czuję się szczęśliwa?
Jakiś czas temu też prowadziłam bloga, próbowałam tańca, zaczęłam uczyć się hiszpańskiego, kupiłam nawet świece zapachowe do mojego mini spa. I ciągle doskwierał mi brak zadowolenia. Lekarze mówili – może to depresja? Przepiszę pani tabletki i poczuje się pani szczęśliwsza. Ale czy rzeczywiście to jedyne wyjście? A może ja po prostu nie jestem stworzona do tego, aby rzucać się ciągle w wir poznawania nowych rzeczy, robienia kariery i zdobywania świata? Może wcale mi to do szczęścia nie jest potrzebne?
Nie umiem dobrze gotować, z języków obcych znam tylko angielski i mam przebłyski rosyjskiego, z którego na maturze miałam 5, a z wiekiem zapomniałam. Długie kąpiele ze świecami skończyły się po dwóch podejściach, a słuchanie ambitnej muzyki, z wymyślnymi tekstami, przyprawiało mnie o umysłowe katusze, bo zamiast delektować się muzyką, skupiałam się na tym, aby w ogóle zrozumieć tekst…
Tak naprawdę wolę robić na szydełku, bawić się z psem, oglądać kompilacje śmiesznych upadków na youtube i stać na ganku w trakcie burzy… Ot, takie proste rzeczy.
Nie umniejsza to mojemu ego, nie odejmuje mi inteligencji. Mam ten magiczny tytuł „mgr”, skończyłam kilka innych szkół, mam dom urządzony w moim ulubionym, z lekka babcinym stylu i konkretne plany na przyszłość, które pozwolą mi być szczęśliwą na moich własnych warunkach. Bez sięgania po gwiazdy. A robienie wielkich rzeczy i zdobywanie świata pozostawiam innym 🙂
Urszula J.D.