W poniedziałek, 14 marca, rusza rekrutacja do przedszkoli. Jako matka 3-latki wiem już niestety, że moja córka praktycznie nie ma szans, by dostać się do samorządowego przedszkola. Preferowane przez nas przedszkole będzie miało 10 miejsc dla nowych dzieci w ogóle, więc w pierwszej kolejności przyjmie cztero- i pięciolatki… W innych placówkach jest podobnie.
Co wymyślili politycy?
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że taka sytuacja zaistniała przez to, że nowa partia rządząca musi zrobić wszystko zupełnie odwrotnie niż poprzednia (do czego już się wszyscy przyzwyczaili). Oni chcieli posyłać 6-latki do szkoły? Zróbmy inaczej! To nic, że zamieszanie z sześciolatkami spowoduje brak miejsc dla trzylatków, a w pierwszych klasach będą pustki!… Ważne, że jakaś grupa będzie zadowolona – ta, która może wybrać, w jakim wieku dziecko pójdzie do szkoły. Nieważne, że inni będą poszkodowani. Coś się wymyśli!
Może tak właśnie myśleli politycy, planując organizację oddziałów przedszkolnych przy podstawówkach i gimnazjach? Bo to jest właśnie takie „Coś się wymyśli!”. Pomysł jest nieco śmieszny, żeby nie powiedzieć: głupi. Którzy rodzice pięcio- czy sześciolatków poślą swoje dzieci do takiego, zorganizowanego naprędce, przedszkola, skoro mogą zostawić swoje dzieci w znanym i lubianym przez nie miejscu? Żadni! I wcale im się nie dziwię. Na ich miejscu zrobiłabym tak samo, nie przejmując się tym, że być może przez moją decyzję zabraknie miejsca dla jakiegoś trzylatka.
Wygląda więc na to, że trzy- i czterolatki to dzieci gorszego sortu, bo dla wielu z nich nie zostaje nic innego niż oddziały przy podstawówkach i gimnazjach… Niech się uczą życia od małego!
Przecież daliśmy wam 500+
Temat dofinansowania niepublicznych przedszkoli wróci na sesji nadzwyczajnej, która ma się odbyć najpóźniej 16 marca. Ale czy coś się zmieni? Czy radni się dogadają, czy znów stanie na niczym? A może niechęć dofinansowania niepublicznych przedszkoli, który w dużej części rozwiązałby sprawę brakujących miejsc, to skutek oszczędności na 500+?
Osobiście kicham na 500+! Na razie mnie nie dotyczy, a jakby kiedyś dotyczyło, to owszem, wezmę te pieniądze (i pewnie wydam je na prywatne przedszkole). Ale wolałabym ich nie dostać, skoro i tak obywałam się wcześniej bez nich. Do planowania kolejnego dziecka nie zachęci mnie 500 zł. Wolałabym, żeby zamiast tych pieniędzy państwo i samorząd zapewnili naszym dzieciom, nawet dwuipółletnim, miejsca w przedszkolach samorządowych i to dobrze wyposażonych, nowoczesnych, ładnych, z wykwalifikowaną i sympatyczna kadrą! A także, by zapewnili matki, że pracodawcy będą na nie czekać po rocznej czy dłużej przerwie w pracy. Ale chyba za dużo wymagam?
Sytuacja z miejscami w przedszkolach jest trudna w całej Polsce. Mam wiele koleżanek z różnych miast i miejscowości, które albo już wiedzą, że ich dziecko nie dostanie się do państwowego przedszkola albo czekają z nadzieją na cud. Istnieje szansa, by tym razem zrobić coś w naszym mieście dobrze. Dofinansowanie niepublicznych przedszkoli zorganizowałoby wiele nowych miejsc w cenie przedszkoli samorządowych. Czy radni skorzystają z tej szansy? Czy jednak potraktują najmłodszych białostoczan jak dzieci gorszego sortu?