Dodatkowe zajęcia pozalekcyjne – czy to w formie korepetycji czy też zorganizowanych kursów – są dziś w zasadzie codziennością. Większość uczniów dokształca się „na własną rękę” przynajmniej z jednego przedmiotu. Z jakiego powodu? Zwykle to brak zaufania rodziców dla systemu edukacyjnego. Niestety.
Skalę problemu najwyraźniej widać w szkołach języków obcych. Bo o ile na korepetycje z matematyki, chemii czy biologii uczęszcza zdecydowanie mniej osób, tak dodatkowe lekcje języka angielskiego cieszą się nadzwyczajną popularnością.
Powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, iż rodzice na ogół nie mają już złudzeń co do tego, że szkoła publiczna będzie w stanie w pełni wykształcić ich pociechy. Choć oczywiście zdarzają się od tej reguły wyjątki, ale jednak przedstawiciele szkół językowych podkreślają, że jest to dominujący argument powtarzany przez większość osób decydujących się na kurs.
– Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z niedoskonałości systemu edukacyjnego. I nie ma w tym nic dziwnego. Trudno mówić o efektywnej nauce języków w dużych, zdecydowanie różniących się poziomem uczniów grupach. Skupienie się na indywidualnych potrzebach i możliwościach każdego z nich jest w zasadzie niemożliwe – przyznaje prosząca o zachowanie anonimowości, nauczycielka języka angielskiego w jednej z białostockich szkół podstawowych.
Do tego dochodzą jeszcze inne bolączki szkół publicznych: niewielka liczba godzin, brak wykwalifikowanego zastępstwa w przypadku nieobecności nauczyciela czy wreszcie, program dostosowany do większości, pozwalający osiągnąć kompetencje językowe maksymalnie na poziomie B2 (w przypadku zdawania matury rozszerzonej). Każdy, kto chciałby wybić się ponad przeciętność, skazany jest więc na dokształcanie się we własnym zakresie.
W tym miejscu pojawia się dylemat: indywidualne korepetycje czy zorganizowane kursy w szkole językowej. Oba te rozwiązania mają swoje plusy i minusy, jednak zdaniem ekspertów, najlepszym wyjściem jest uczestnictwo w zajęciach w grupie rówieśników.
– Z lekcji indywidualnych z nauczycielem w naszej szkole korzystają niemal wyłącznie dzieci, których z różnych powodów nie dało się umieścić w żadnej z grup – wyjaśnia Justyna Siniło – Kuczyńska dyrektor zarządzająca szkoły językowej Homeschool.
I dodaje: Dla większości uczniów optymalnym wyjściem jest jednak dołączenie do dostosowanej do ich poziomu niewielkiej grupy, która nie tylko pozwala na efektywne przyswojenie materiału, ale również, dzięki możliwości nawiązywania interakcji z innymi, w znaczący sposób podnosi zdolności komunikacyjne.
O tym ostatnim trudno mówić w przypadku korepetycji. Oczywiście niewątpliwą zaletą tego rozwiązania jest pełne skupienie uwagi nauczyciela na jednym uczniu. Popularne „korki” bywają wygodniejsze dla rodzica niż nauka w szkole języków obcych, ponieważ nie trzeba dziecka nigdzie wozić, co z kolei oszczędza czas. W praktyce może to jednak być tylko pozorna oszczędność.
Jak zauważa właścicielka Homeschool, ogromna większość rodziców nie jest bowiem w stanie sprawdzić kompetencji korepetytora czy jakości jego pracy dydaktycznej. Rodzice polegają głównie na opinii sąsiadki czy znajomych. Oczywiście zawsze można poprosić o okazanie dyplomu, jednak samo ukończenie szkoły to często za mało, by być dobrym nauczycielem.
Do tego dochodzi brak konkretnego programu do zrealizowania czy możliwości mierzenia postępów. W szkole językowej rozwój uczniów monitorowany jest na bieżąco, a nad doborem tematów czuwa wyspecjalizowany metodyk. Dziennik internetowy pozwala rodzicowi monitorować tematykę zajęć, prace domowe i obecność na zajęciach. Korepetycje zaś niekiedy ograniczają się do wspólnego odrabiania pracy domowej lub nauki przypadkowych zagadnień i tylko od dobrej woli nauczyciela zależy, czy dziecko na tych zajęciach rzeczywiście osiągnie pełnię swoich możliwości. Co jasne, tu też nie należy zbytnio generalizować, bo jest wielu kompetentnych, odpowiedzialnych za swoich uczniów i pracę korepetytorów, ale niestety do tych najlepszych zwykle trudno się po prostu dostać, a cena zajęć z nimi jest odpowiednio wyższa.
– Kilkanaście lat doświadczenia pozwala nam zagwarantować, że dziecko, które naukę w Homeschool rozpocznie odpowiednio wcześnie, wraz z osiągnięciem pełnoletności będzie biegle posługiwać się językiem obcym co najmniej na poziomie C1. Trudno oczekiwać podobnych zapewnień ze strony korepetytora, którego ogłoszenie znaleźliśmy przypadkowo w internecie… – dodaje na koniec Justyna Siniło – Kuczyńska.
Nic więc dziwnego, iż wraz z początkiem września najlepsze szkoły językowe przeżywają prawdziwe oblężenie. Znajomość języka angielskiego jest już przecież czymś zupełnie naturalnym, a niemal każdy rodzic dołoży wszelkich starań, by jego pociecha mogła nadążyć za stale rozwijającym się światem.